Spaceruję wśród płonących drzew
Domy płoną też
Miasto obracasz w dym
Podpalone oczy, ślepy wzrok
Gdy odbierasz głos
Miasto obraca się w pył
Walę głową w mur, zamknięty tłum
Zwierzęcy folwark i król
W skrzydłach rośnie cierń, uderza w brzeg
Legion pustych serc
Metropolis gaśnie wolny świt
Który to już raz nam puka do drzwi?
Płacz zalewa wizję wydeptanych dni
Białych dni (eoo...)
Metropolis, gdy nie wolno śnić
Dostajemy w dłoń recepty na sny
Potrafimy żyć, lecz to nie znaczy nic
Nie znaczy nic (eoo...)
Eoo... Eoo... Eoo...
Nie chcę wyjść przez szereg
Nie chcę wchodzić, kiedy schody bez barierek
Nie chce mówić głośno o tym, co jest mądre
Nie chcę pisać o tym, co jest dla niektórych niewygodne
Futurystyczna wizja
Bezpłciowa przystań
Kolorowe iluzje
Czuję wstyd na karku
Spływa mi po płaszczu
A płaszcz topi się w gównie
Tonę w zgliszczach państwa
Płoną wszystkie miasta
Zasłonięte okna
A za nimi wojna
Nie wiem czym jest piękno
Ale jeśli sedno jawi się w jego lustrze
Wolę brzydką przestrzeń
Niż tę twarz, co szeptem pluje na konstytucję
Patrzę jak mi świat na barkach stoi
Jak w Caravanie Salvadora Dali
Takie ładnie wizje
Czekam na te wizje
Czekam na te wizje (ooo...)
Spaceruję wśród płonących drzew
Domy płoną też
Miasto obracasz w dym
Metropolis gaśnie wolny świt
Który to już raz nam puka do drzwi?
Płacz zalewa wizję wydeptanych dni
Białych dni (eoo...)
Metropolis, gdy nie wolno śnić
Dostajemy w dłoń recepty na sny
Potrafimy żyć, lecz to nie znaczy nic
Nie znaczy nic (eoo...)
Eoo... Eoo... Eoo...